Ballada o Nowych Gutach

Był chłodny dzień kwietniowy, Spock ziewał ospale,
wtem na prognozę spojrzałem, źle to nie wygląda wcale.

Decyzja niełatwa, czasu na jej podjęcie niewiele,
sezon wypadało by otworzyć nie później niż w niedzielę.

Magda mówi "jedziemy!". Pytanie tylko dokąd?
Dobrzyń, Dęblin, Guty... Śniardwy bedą spoko.

Szybko sprzęt znosimy, prosto do bagażnika,
deski, żagle, i inne części windsurfingowego niezbędnika.

Siedzimy już w samochodzie, pies na karimacie,
dziura dziurę goni, bo tak już jest w tym klimacie.

Poranek wyśmienity, słońce świeci błogo,
czegoś jednak brakuje... Wiatru nie ma dla nikogo!

Nie tracimy nadziei, w południe jesteśmy na spocie,
zaczynamy nieśmiało, szósteczka jest już w locie.

Magda takluje pięć-jeden, ślizg łapie nagle,
nie ma na co czekać, czas na mniejsze żagle.

Temperatura letnia, wiatr raczej zimowy,
forma po przerwie tragiczna, lecz zapał zupełnie nowy.

Cztery godziny pływania, można powiedzieć niemało,
wiatru było sporo, do wody fajnie się wpadało.

Lepsze otwarcie sezonu, było by nie lada sztuką.
Czekamy na więcej, pianki już na sznurku się tłuką.

 

Wybaczcie banalne rymy, ale "pióra" w ręku nie miałem od podstawówki :P

 

Cookies Policy text not set.